poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kilka klatek z imprezy, czyli jak wpadłam na Konrada

Krążąc po Dekompresji wpadłam na fotografa, którego już wcześniej miałam okazję poznać, również na imprezie pinupowej.

Konrad Gawrysiak, bo o nim mowa, robi zdjęcia, których klimat do mnie przemawia i przed jego obiektywem nie zaznałam jeszcze spięcia. Liczę, że to nie było nasze ostatnie spotkanie :).

Oto co wydarzyło się w 5 minut na schodach:




Sukienka pochodzi od Lady Pin Up, pas do pończoch od Grety, pończochy FF vintage kupione na Allegro, buty ASOS. Prawie cała biżuteria zakupiona swego czasu w Orsayu. Cały mejkap ja :).

A skoro jesteśmy już przy Konradzie i wspominkach, oto parę ujęć z naszego pierwszego spotkania:





Warsztaty w Łodzi dały mi namacalną możliwość wypróbowania ubrań od Lady Pin Up - nie mówiąc o tym, że miałam szczęście wylosować 40% zniżkę na pierwsze zakupy po otwarciu sklepu! Okres ten wydłużał się, co zaowocowało naprawdę sporym zamówieniem (miałam kilka miesięcy na oszczędzanie ;) ). Nie zawaham się powiedzieć, że są to jedne z najlepiej dopasowanych do moich kształtów ciuszki. A jakie urocze!

piątek, 19 kwietnia 2013

Pin Up & Burlesque Party vol. 2

Wesołym samochodem wybrałyśmy się koleżankami (w tym retro chic chick) na szeroko promowaną imprezę pinupowo-burleskową do Łodzi. Edycję pierwszą przegapiłam, więc nie mogło zabraknąć mnie na drugiej odsłonie.

Link do strony imprezy na Facebooku: PinUpBurlesqueParty

Zaczęło się od przyjazdu - zrzuciłyśmy bagaże w hostelu, znajdującego się około 700m od klubu Dekompresja, czyli oficjalnej miejscówki wydarzenia. Następnie wyruszyłyśmy na obiad - marzyły nam się burgery w lokalu, w którym sesję zdjęciową miały Organizatorki Pin Up & Burlesque Party - Ina von Black i Vintage Girl (efekty tej sesji: KLIK). Po trafieniu na miejsce opadły nam szczęki - lokal okazał się być uroczy, lecz tak niewielki, że nasza czwórka tworzyła tłum wypełniający niemal całą powierzchnię wewnątrz. Obiad zjadłyśmy gdzie indziej.

Powrót do hostelu, gorączka przygotowań i - żeby się wyrobić na "otwarcie bram" na 19.00 szybki marsz na obcasach. Ochrona przy wejściu nie sprawiła na mnie najlepszego wrażenia, no ale - oni nie są od podobania się.

Bilety na rezerwację - szybko i sprawnie, według listy. Wchodzimy na salę, a tam... pustki. Kilka osób się snuje popod ścianami, kolejki do baru nie ma. Czasem Vintage Girl przemknie z telefonem przy uchu, ale nic poza tym.

Z różnych źródeł słyszałyśmy, że Organizatorkom wiele rzeczy się posypało: obsuwy, brak wystawców na których liczyłam, brak papierowego księżyca do zdjęć, słaba komunikacja o zmianach. Lokal okazał się być zbyt rozległy i grzeszył rozwodnionymi trunkami.

Na szczęście, nie to zdecydowało o tym, jak się bawiłam. Byłam bardzo zadowolona z pokazu burleski. Betty Q, Red Juliette i Lola deVille pokazały wszystko, co miałam nadzieję zobaczyć. Każda inaczej: BettyQ pokazała się jako cudownie klasyczny wulkan emocji, Red Juliette z ogromną mocą pokazała, że można zająć calutką scenę będąc uroczo drobnym, a Lola deVille - po prostu rozpaliła widownię do czerwoności.

Wykorzystałam zdjęcia wykonane przez Foto Arkadia:

Temperamentna Red Juliette:
Ognista Lola deVille

 Zjawiskowa Betty Q




W międzyczasie mogłyśmy zobaczyć pokaz (choć to zbyt duże słowo) sukienek Pretty Girl, prezentowanych przez wybrane do metamorfozy dziewczyny. Opieką otoczyły je Rockagirl oraz Nina Holy. Sukienki jako takie nie przypadły mi szczególnie do gustu, pokaz był krótki i pozostawił po sobie niedosyt. To, czego naprawdę można było zazdrościć dziewczynom, to makijażu. Make up do pokazu był na najwyższym poziomie - wizażystki odwaliły kawał znakomitej roboty.

Kolejnym punktem programu był koncert Monkey & The Baboons. Grupa dała czadu i zagrała dużo fantastycznego rockandrolla - dawno nie byłam na tak fajnym występie na żywo. Wokalistka ma kawał głosu i mam nadzieję, że jeszcze nie raz usłyszę ją w akcji, a chłopcy... Chłopcy grzali ile fabryka dała :).

Energetyczni Monkey & The Baboons


Po koncercie pozostała zabawa z DJem, który nie wydawał się szczególnie trzeźwy, ale wytańczyłam się tak, że 700m drogi powrotnej w szpilkach okazało się być nie do pokonania, wobec czego wezwałyśmy taksówkę.

Według mnie - było warto. Czy mogło być lepiej? Mogło. I mam nadzieję, że tak właśnie będzie za rok.


wtorek, 16 kwietnia 2013

Białe Święta Wielkanocne i niecałe półtorej godzinki.

Święta Wielkanocne w tym roku były dość zaskakujące - pokryte białą pierzyną, sięgającą nawet do pół łydki.
Korzystając z jedynego ostatnio dnia wolnego (a był to lany/lodowy poniedziałek) wybrałam się na krótki spacer z fotografem Pawłem Krupą do Parku Ujazdowskiego.

Efekty - poniżej.




poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Lubię się rozpieszczać.

Jak na niepoprawną fankę Pin Upu przystało, potrafię kupić różne dziwne rzeczy, jeśli tylko skojarzą mi się "tematycznie".

Tak było właśnie w przypadku BATH & SHOWER LUXURY FOAMING MOUSSE od BODY AMERICA, na które trafiłam w TK MAXX w Domach Centrum. Były przecenione (przynajmniej taka jest oficjalna wersja) z 49 PLN za butelkę 236 ml na 25 PLN. Nie mogłam się powstrzymać i wzięłam wszystkie trzy, które były tam dostępne. Z tego co udało mi się znaleźć na Internecie, w serii jest jeszcze jeden zapach - Toast to the Coast - ocean i nasiona winogron.

Przedstawiam moje zdobycze:


Od lewej: New York Cheesecake with an edge (wanilia i truskawka), Vermont va va voom (zielone jabłuszko, klon, borówka amerykańska) oraz Southern belle (brzoskwinia i mango).

Oprócz ceny, moją uwagę zwróciło hasło Body America: Organics with attitude! Poniżej znalazłam informacje, że produkty są organiczne, bez parabenów, BHT i mocznika.

Opis i skład kosmetyków:


Aqua (Water) - woda, rozpuszczalnik.

Sodium Laureth Sulfate - popularna substancja myjąca, ma właściwości pianotwórcze.

Cocamidopropyl Betaine - pianotwórcza substancja myjąca, stabilizuje pianę, bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych.

Disodium Laureth Sulfosuccinate - pianotwórcza substancja myjąca, stabilizuje pianę, bardzo łagodna dla skóry i błon śluzowych.

Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice - sok z aloesu, naturalny środek odkażający i przyspieszający regenerację komórek skóry. Ma działanie nawilżające i zmiękczające.

Parfum (Fragrance) - naturalne i/lub sztuczne substancje zapachowe.

Hydrolyzed Jojoba Esters - substancja pozostawiająca na skórze film, zapewniająca natłuszczenie.

Hydroxyethylcellulose - zagęstnik, wpływa na stabilność piany.

Phenoxyethanol - substancja konserwująca, chroni przed zakażeniem i rozwojem mikroorganizmów - maksymalne stężenie w gotowym produkcie to 1,0%.

Benzoic Acid - substancja konserwująca, chroni przed zakażeniem i rozwojem mikroorganizmów - maksymalne stężenie w gotowym produkcie to 0,5%.

Disodium EDTA - zmiękcza wodę, zwiększa trwałość kosmetyku. Może być używana jako substancja konserwująca w żywności.


Następnie:
Vermont va va voom zawiera ekstrakty z owoców czarnej jagody (Vaccinium Angustifolium), jabłka (Pyrus Malus), czarnej borówki (Vaccinium Myrtylus), ekstrakt z trzciny cukrowej i klonu cukrowego, a także z pomarańczy i cytryny. Barwniki: Yellow 5 (CI 19140) i Blue 1 (CI 42090).

New York Cheesecake with an edge zawiera ekstrakt z owoców truskawki (Fragaria Fresca), wanilii (Vanilla Planifolia), barwnik Red 33 (CI 17200).

Southern belle zawiera ekstrakt z owoców brzoskwini (Prunus Persica), Tocopheryl Acetate (witamina E - działa antyoksydacyjnie, przecistarzeniowo, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych).

Z niespodzianek: w Southern belle jakby brakowało tego mango... Pozostałe składniki, zwłaszcza wyciągi z owoców wzbudziły mój szczery entuzjazm.

Butelka jest lekka, z fajną pompką - nie wiem, czy to kwestia partii, ale moja pianka truskawkowa ma inną pompkę niż reszta. Konsystencja pianki jest obłędna:



Gładka, miękka i bosko pachnie. Powyżej akurat Vermont va va voom. Zapach nie sprawia sztucznego wrażenia, delikatnie można go wyczuć po kąpieli, ale tylko troszkę. Czuć głównie jabłuszko, moim zdaniem rewelacyjnie, borówka uaktywnia się trochę później. Podobnie jest z truskawką - obwąchując najpierw uderza nuta ściśle truskawkowa (boska, prawdziwa, aż ślinka napływa do ust), wanilia jest schowana gdzieś w ostatnich nutach. Jeśli chodzi o brzoskwinię, nie jest tak rewelacyjna i odnoszę wrażenie, że zapach ma takie "kwaskowate" wykończenie - jakby brzoskwinia była niedojrzała, razem z pestką. Strzelałabym też, że zamiast mango jest tam cytryna i to taka sztuczna.

Jestem w stanie umyć się cała, używając 2-3 naciśnięć pompki. Pianki są bardzo wydajne (Vermont va va voom pozostało mi 1/5 opakowania a używam już kilka miesięcy. Skóra po umyciu jest gładka i przyjemnie, lekko pachnie - za to aromat podczas kąpieli odurza (rzeczywiście, mam poczucie luksusu i absolutnego dopieszczenia). Do tego cudny pinupowy obrazek :).

Moim faworytem jest New York Cheesecake with an edge (9/10), ale Vermont va va voom jest tuż za nim bez różnicy w punktach (9/10), natomiast Southern belle za sztuczność zapachu i brak mango w INCI dostaje 8/10. Żeby była jasność, 1 punkt każdemu odcinam tylko i wyłącznie za trudną dostępność (obecnie nawet na ebayu nie ma :( ). Jeśli chodzi o koszt, to jak na kosmetyki organiczne, są warte swej ceny. Nawet nie promocyjnej.